Part
1:
– I jak to coś ma mnie powstrzymać? –
zapytałem, nie kryjąc rozbawienia i pociągnąłem lekko za naszyjnik. Co prawda
było w nim coś dziwnego, wyczuwałem jakąś energię, ale wątpiłem, żeby jakaś
zabawka mogła mi przeszkodzić w realizacji moich planów. – Więc?
– Nie słyszałeś najlepszego – oznajmiła łowczyni,
uśmiechając się szeroko. I był to chyba do tej pory pierwszy uśmiech, jaki mi
pokazała. Coś mi się jednak w nim nie podobało, więc zmrużyłem oczy, czekając
na wyjaśnienia. – Klan Ise od pokoleń, miał w swoich szeregach również
kapłanki.
– Miko?
– Dokładnie. Co siedem lat wybierana była
dziewczynka, którą jej poprzedniczki szkoliły na kapłankę – ciągnęła dalej. – W
pewnym momencie padło na mnie.
– Jesteś hanyou, a do tego łowczynią i
jeszcze miko. Co za ironia…
– Dokładnie.
– Wiedziałem, że jesteś interesująca –
zaśmiałem się. – Złamanie cię będzie, jak pokonanie trzech istot za jednym
zamachem.
– Spróbuj, youkai – wysyczała dziewczyna,
marszcząc brwi, a jej oczy błysnęły złowieszczo. – Osobno to nic nie znaczy,
ale jeszcze nie zmierzyłeś się z połączeniem.
– To dlaczego nie użyłaś tego w walce z
Berith? – zapytałam.
– Wystarczyło, że przeżyłam. Niemądrze jest
wyjawiać wszystkie asy od razu, a i tak nie mielibyśmy szans na zwycięstwo –
stwierdziła się, krzywiąc się. – Teraz to bez znaczenia, bo ta wiedza w niczym
ci już nie pomoże.
– Słuchaj, dziewczyno – powiedziałam
stanowczo i zbliżyłem się. Uniosłem jej podbródek palcem. – Jestem wielki Akura–oh,
nie myśl sobie, że byle błyskotka, może cię uratować.
– Kagome używała komendy… Siad! – krzyknęła
łowczyni. Nagle naszyjnik zaczął sprawiać wrażenie, jakby ważył tonę. Nie byłem
przygotowany na coś takiego i runąłem z hukiem na ziemię. – Oto zdolność tej
błyskotki.
– Teraz przegięłaś – wycedziłem przez zęby i
spróbowałem się podnieść, lecz naszyjnik ciążył mi, wciskając mnie w ziemię. –
Jak tylko wstanę…
– Siad! – powtórzyła i dodała: – Och, teraz
rozumiem, dlaczego Kagome tak chętnie dręczyła tym Inuyashę. To nawet zabawne.
Siad! Siad! Siad! Paskudny youkai. Powinniście wszyscy pozdychać. Może powinnam
była wybrać komendę zabij się? Albo uderz?
– Paskudna dziewucha…
– I mam na imię Morthisa. Morthisa Ise –
rzuciła na odchodne. – Zapamiętaj to sobie. A teraz chodź, przysłużysz się
trochę światu.
Part
2:
– Jesteśmy dość daleko, ale może uda nam się
zdążyć dotrzeć do jaskini, zanim coś się stanie – powiedziała Tenebris. – Mam
złe przeczucie.
– Nie powinnaś bardziej martwić się o siebie?
– zapytałem z powagą. – To ty znasz Berith najdłużej.
– Wiesz, to nie tak, że ona poluje konkretnie
na mnie – odpowiedziała beznamiętnie Tenebris. – Rzekłabym nawet, że nie
spodziewała się na mnie natknąć tam w waszym świecie.
– To dlaczego zostawiła cię przy życiu?
– Jej zapytaj, ale myślę, że zrobiła to dla
zabawy. Mogła mnie zabić lub zostawić przy życiu. Bawiła się w panią życia i
śmierci – stwierdziła. – Chociaż może zwyczajnie sądziła, że i tak tutaj
zdechnę. Tak. To chyba najbardziej prawdopodobne.
– I mówisz to tak spokojnie…
– Gdybyś widział w życiu to, co ja, mało co
robiłoby na tobie wrażenie – padło w odpowiedzi. – Twoje wspomnienia są smutne,
to prawda, jesteś bardzo samotny, ale mało jeszcze w życiu widziałeś.
– Jestem shinigami… – zacząłem, ale przerwała
mi, spoglądając na mnie z ukosa:
– Wiem, kim jesteś i wiem, co widziałeś.
– Chcesz mi powiedzieć, że naprawdę widziałaś
moje wspomnienia? – Odwzajemniłem twardo jej spojrzenie i zmarszczyłem brwi. –
Co to w ogóle za moc?
– Wspomnienia, uczucia, emocje, myśli.
Wszystko. Całą twoją egzystencję – odpowiedziała, ale nie było w tym ani krzty
prowokacji, żadnej zadziorności. – Ta moc pozwala mi dotrzeć do najgłębszych i
najmroczniejszych odmętów umysłu.
– A Berith?
– Tylko do pewnego stopnia – wyznała po
chwili namysłu. – Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło…
– U was dziedziczy się moc?
– Tak, z grubsza tak, chociaż mój klan miał
troszeczkę inne zdolności. Moja moc rozwinęła się dopiero jakiś czas po
tragedii. Być może to miało wpływ, a może nawet przebywanie z Berith… Nie wiem.
– Rozumiem – skwitowałem, chociaż w
rzeczywistości nie potrafiłem pojąć, jaką posiadała moc lub może raczej nie
chciałem. Mogła swobodnie czytać w myślach. – Czy możesz… Zaglądać komuś do
głowy cały czas?
– Oszalałeś? – mruknęła Tenebris. –
Oczywiście, że nie cały czas. To zbyt męczące. Prawdę mówiąc wystrzegam się
korzystania z tej mocy. Użyłam jej na tobie, bo mnie zdenerwowałeś, ale aż do
walki z Berith, minęły prawie trzy lata, jak jej nie używałam…
– Rozumiem.
– A co, boisz się, że czytam ci teraz w
myślach? – zaśmiała się. – I bez tego wiedziałam, że wszystkie twoje myśli
krążą wokół Hanae. To aż nazbyt oczywiste – dodała. – Ma kogoś innego? Może ten
cały Ban?
– Nie. Nie sądzę. Hanae nigdy nie przejawiała
żadnych oznak… Zakochania…
– Ach, więc wciąż masz szansę – powiedziała
Tenebris i uśmiechnęła się ciepło. – Powodzenia. Myślę, że zamiast podziwiać ją
z daleka, powinieneś powiedzieć jej, co czujesz.
– Hanae myśli tylko o dobru Seireitei i
świata.
– Więc ty musisz myśleć o jej dobru.
Part
3:
– Tomoe! – krzyknęłam.
– Wiem – padło w odpowiedzi i spojrzałam w
górrrę, by zobaczyć lisa, siedzącego na skale. – Też to czułem.
– Trrris! Trrris przepadła!
– Gorączkowanie się nic teraz nie da –
stwierdził, krzywiąc się. – Poradzi sobie.
– Nie! Musimy jej szukać!
– Prawdopodobnie tutaj wróci, jeśli zaczniemy
jej szukać, możemy się z nią minąć. Zresztą nie wiemy nawet, gdzie ją
przeniosło – ciągnął dalej zupełnie nie zrażony.
– Nie zrrrozumiałeś – zawarczałam. – Idziemy.
Szukać. Trrris. Natychmiast!
– Też jestem za tym, wraz z nią chyba zniknął
Toshio – wtrącił się Ban.
– W takim rrrazie postanowione.
– Nigdzie nie idę – oznajmił Tomoe.
– Tchórzysz? – zapytał Ban, szczerząc
zadziornie zęby. – Zostawimy tu Yato, na wypadek, gdyby wrócili. Będzie strzegł
okolicy i chronił tą całą Hiyori – rozporządził. – A my idziemy szukać naszej
zguby.
– Nigdzie nie idę.
– Tchórz. Tchórz jesteś, nie lis! – wydarłam
się. – Tch! To se tu zostań.
– Pójdę – westchnął Tomoe. – Nie zostawię cię
samej z… Nim – spojrzał wymownie na Bana. – Przygotujcie się.
Part
4:
Powoli robiło się ciemno, a my
zaledwie zdołaliśmy opuścić pustkowie i dotrzeć do lasu. Nie byłem pewien, czy
las jest bezpieczniejszy, ale pustkowie budziło we mnie niepokój. Tenebris
również nie wyglądała na zadowoloną i spieszyła się, by jak najbardziej oddalić
się stamtąd przed zmrokiem.
Może to z powodu złych wspomnień, a
może było tam niebezpiecznie. Nie powiedziała, a ja wolałem nie pytać, cicho
podążając za nią. W końcu jednak musieliśmy się zatrzymać i odpocząć.
Zebraliśmy drewno na ognisko i zabrałem się za powolne rozpalanie ognia,
chociaż nie byłem pewien, czy się uda.
– Gdyby była tu Hanae – odezwała się nagle
Tenebris, a ja spojrzałem na nią zaskoczony. – Co? Pomyślałeś o tym samym? –
zaśmiała się. – Nie czytałam ci w myślach. Po prostu pamiętam, że władała
ogniem. Raz dwa by to rozpaliła. Przydatna umiejętność.
– To prawda. Nigdy nie musieliśmy martwić się
ogniskiem, zawsze była z nami.
– Nie męcz się. Lepiej idź spać. Nie
potrzebujemy ognia, tylko przyciągnie uwagę. Dobrze widzę w ciemności, w razie
zagrożenia, dam ci znać.
– Myślę, że dam radę rozpalić ognisko –
oznajmiłem z powagą.
– Nie trzeba. Nie jest nam potrzebne.
– Boisz się ognia? – zapytałem.
– Nie – roześmiała się Tenebris. – Nie boję. Po
prostu nie potrzebuję. Za to ty zdajesz się bardzo pragnąć światła.
– Ja nie widzę w ciemności.
– Przecież nie zaatakuję cię podczas snu –
mruknęła. – Miałam do tego już wiele okazji.
– Nie, nie o to mi chodziło – powiedziałem i
westchnąłem cicho.
– W porządku. Idź spać – powiedziała,
zwijając się w kłębek tuż pod drzewem, więc poszedłem w jej ślady. – Dobranoc.
– Dobranoc…
Obudziłem się. Księżyc był już
wysoko na niebie. Wszędzie panowała cisza, nie wyczuwałem też żadnego
zagrożenia, ani żadnej energii poza tą należącą do Tenebris. A jednak zdawało
mi się, że słyszę jakiś głos, który mnie wzywa. Nie znałem go, ale nie wydawał
się należeć do wroga. Może mi się przyśniło.
Spojrzałem w stronę Tenebris.
Światło księżyca padało na jej śpiącą twarz, ale musiała mieć koszmary.
Marszczyła brwi i oddychała ciężko. Gdy przyjrzałem się bardziej, dostrzegłem
na jej policzkach mokre ślady, jakby płakała przez sen. Wizyta na pustkowiu
musiała rozdrapać stare rany.
Podszedłem bliżej i dotknąłem
jej ramienia, by ją obudzić. Nagle zatonąłem w mroku, tak samo, jak wtedy, gdy
użyła na mnie swojej mocy. Tylko, że ten mrok był inny. Ciemniejszy, głębszy.
To było bardzo zimne i przerażające miejsce, takie puste i samotne.
Słyszałem płacz i krzyki. Wołanie
o pomoc. W ciemności dostrzegłem małą dziewczynkę, bardzo podobną do Tenebris.
To ona płakała. Widziałem też obrazy. Wszędzie była krew. Okropny widok, że
nawet mnie zemdliło. Nagle coś mnie uderzyło.
Zaskoczony wylądowałem na ziemi.
Tenebris siedziała przede mną. Musiała się obudzić i mnie odepchnąć. Teraz
patrzyła na mnie gniewnie. Szybko otarła mokre ślady i zmrużyła oczy, mówiąc:
– Nie zbliżaj się do mnie.
– Przepraszam, nie miałem złych zamiarów –
powiedziałem. – Wyglądało na to, że masz koszmary i chciałem cie obudzić.
– Powiedziałam nie dotykaj mnie – powtórzyła,
marszcząc brwi. – Nigdy więcej – dodała. – Czy to będą koszmary, cokolwiek,
choćbym zdychała, nie dotykaj mnie. To nie jest twój problem, shinigami.
– Chciałem cię tylko obudzić – upierałem się,
ale nie ciągnąłem dłużej tematu. – Dobrze. Dobranoc.
Biedny Akura, będzie się teraz męczyć z Morthisą. Iv się wyrwała do szukania Tris. Hmm, czekam na dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam