Rumors

Obecnie trwa mała reorganizacja bloga.

Polub Tenebris na fejsbukach i bądź na bieżąco z nowościami!

Wywiad ze mną by Kaori

Zapraszam również do udziału w projekcie: Grupa Pisania Kreatywnego!



Obserwatorzy

czwartek, 10 marca 2016

Chapter 11

Part 1: Hideout of the white snake.

Nie mogłam już dłużej unikać nieuniknionego. Ledwo dotarliśmy do kryjówki białego węża, Ivrel, zresztą wraz z Tomoe, przeprowadziła szturm na to miejsce. Akura-oh na początku tylko obserwował wszystko, wyraźnie ciekawy rozwoju wydarzeń, a ja stałam, kładąc uszy po sobie, zażenowana tym, do czego właściwie sama doprowadziłam. Dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, że wykopałam sobie swój własny grób. To również nie uszło uwadze Akury, a gdy z jaskini z krzykiem wybiegł białowłosy chłopak, diabeł ryknął śmiechem tak, że aż stracił równowagę.
-To jest twój biały wąż? - powiedział Tomoe, wyraźnie niezadowolony. - To jakaś kpina.
-Słaby jakiś - wtórowała mu Ivrel. - Coś mi tu Trrisiu nie pasuje.
-Wykiwała nas - mruczał Akura, wciąż kulając się po ziemi. - Cały czas nas zwodziła.
-To prrrrawda?
-To jedyny biały wąż o jakim słyszałam. Skąd miałam wiedzieć, że to... Nie ten? - odparłam i zwróciłam się do chłopaka: - Jak się nazywasz?
-Mizuki.
-Jesteś białym wężem, prawda? - ciągnęłam dalej.
-Chyba białą jaszczurką - skwitował Tomoe.
-To prawda, ale pewnie chodzi ci o mojego ojca - stwierdził chłopak. - Mój ojciec, Mushanokoji, był wielkim białym wężem, swoją siłą dorównywał Inu no taisho.
-Gdzie jest teraz?
-Został zabity, już kilka lat temu, a ciało zniknęło zaraz następnego dnia. Nie mam pojęcia co się wydarzyło...
-Kto go zabił? - spytał Akura-oh.
-Dziewczyna imieniem Berith.
-Och? - Akura spojrzał na mnie. - Berith, powiadasz?
-Mieszkasz tu sam, Mizuki? - zaciekawiła się Ivrel.
-Tak.
-Czemu nie pójdziesz z nami? - zaproponowałam. - Musisz czuć się samotny.
-Tenebris, ty naprawdę lubisz przygarniać wszystkie pokrzywdzone przez los youkai, nie? - zaśmiał się Akura-oh. - Może tylko po to tu przyszłaś? Żeby go sobie przygarnąć?
-Skąd. O śmierci Mushanokoji nie miałam pojęcia.
-Kłamiesz, Trrrris.


Part 2: Hidinng in the bushes.

W oddali wyczuwaliśmy kilka dość potężnych źródeł energii, zapewne youkai. Wyciszyliśmy, więc nasze reiatsu i zbliżyliśmy się, czekając na odpowiedni moment do ataku. To źle, że nie udało nam się odnaleźć Hanae. Lub raczej szybciej udało nam się znaleźć kryjówkę białego węża, niż Hanae. Jednak nie mogliśmy już dłużej zwlekać. Chcieliśmy zająć się wszystkim, zanim pojawi się skład drugi. Toteż opracowaliśmy szybko wstępny plan.
-Gdzie biały wąż? - spytał Ban, wychodząc z ukrycia, chociaż wyraźnie mu tego zabroniłem. - No wiecie, taki biały płaz.
-Węże to gady, idioto - mruknęła z zarośli Viina.
-To ja jestem białym wężem - oznajmił białowłosy chłopak.
-Toshi, on się chyba skurczył - stwierdził Ban, drapiąc się po głowie. - Chyba, że to wtedy jakoś spuchł.
-A ty coś za jeden? - spytał kolejny youkai, o długich, srebrnych włosach.
-Lisi grzech chciwości, Ban. Shinigami.
-Lisi? - zainteresowała się niebiesko-włosa dziewczyna.
-A ty, po co im się przedstawiasz? - spytałem, poirytowany.
-Oj, Toshi, nie miałeś się czasem ukrywać? - odparował Ban.
-Dobrrrra, wyłazić mi stamtąd - zawarczała niebiesko-włosa.
-Toshi, Viina, Yato! Wyłaźcie, oni nie wyglądają na wrogo nastawionych.
-Brawo, Ban. Właśnie dzięki tobie dowiedzieli się ile nas jest - skarciłem go, wychodząc z ukrycia.
-To ty gadałeś z zarośli - oburzył się.
-W zasadzie to Viina zaczęła - mruknął Yato.
-To coście wy za jedni? - niebiesko-włosa domagała się uwagi.
-Shinigami - oznajmiłem. - Bogowie śmierci. Szukamy białego węża, który nas zaatakował oraz youkai imieniem Berith.
-My też szukaliśmy białego węża - zaśmiał się kolejny youkai. - Ale ten tutaj, to nie ten, którego wszyscy szukają. To tylko miniaturka.
-Znalazłam was! - usłyszałem znajomy głos i z zarośli po drugiej stronie polany wyskoczyła Hanae.


Part 3:

Mimo ostatniej groźby Sesshomaru, nie ulotniłam się o poranku. Zamiast tego przygotowałam śniadanie dla mnie i dla Rin. Sesiu, jak zaczęłam go złośliwie nazywać, łaski mi nie robił. Odkąd wrócił, nie odezwał się ani słowem i nadal na mnie nie patrzył. Może miał mi za złe to, co powiedziałam poprzedniego dnia.
Przyczaiłam się, gdy Rin zajęta była karmieniem Ah-Una. Podeszłam bliżej Sesshomaru, nie specjalnie się kryjąc. Wiedziałam, że i tak usłyszy moje kroki. Mogłabym też użyć shunpo, ale przecież nie zamierzałam go atakować, więc był to zbyteczny manewr.
-Wiesz co? - zagadnęłam. - Wczoraj nie zdążyłam tego powiedzieć, bo sobie poszedłeś, ale słyszałam, że twój ojciec został zabity przez białego węża. I wiesz co? Ja też go szukam.
-Miałaś szukać przyjaciół.
-To prawda, ale zgubiłam ich, podczas naszych poszukiwań białego węża. Zaatakował Świat Dusz, może nie tyle, co biały wąż, co Berith, ale wąż jest naszą jedyną wskazówką. I tak się składa, że wiem, gdzie go szukać - ciągnęłam dalej. - Może cię to zaciekawi i zechcesz pójść tam ze mną? Nie chciałeś czasem pomścić ojca? - Brak odpowiedzi. - Nadal nie wiem dlaczego tak bardzo zależy ci na Tessaidze. Bez niej i tak jesteś już potężny. Jestem drugą najsilniejszą shinigami, a ty bez większego wysiłku byłeś w stanie ze mną walczyć. Podejrzewam, że gdybyś wziął tamtą walkę na poważnie, miałabym spore kłopoty. Co prawda, Berith i biały wąż są o wiele silniejsi. Nawet Król Dusz nie był w stanie jej pokonać, ale myślę, że jeśli połączymy siły...
-Nie mam zamiaru z tobą współpracować.
-Ale gdybyś zgodził się pomóc, mamy świetnego speca od broni. Myślę, że zgodziłby się zrobić ci taką broń, jaką ja mam. Jest naprawdę mocna. Oczywiście to nie to samo, co Tessaiga, ale myślę, że byłbyś pozytywnie zaskoczony.
I na tym skończyła się nasza rozmowa. Mimo to zaważyłam, że Sesshomaru kieruje się tam, gdzie mniej więcej znajdowała się kryjówka białego węża, chociaż nic mu nie powiedziałam, więc może miałam po prostu szczęście, a może od początku tam właśnie zmierzał. W odpowiednim momencie kazaliśmy Rin schować się z Ah-Unem i ruszyliśmy dalej. Wyczuwałam już reiatsu moich przyjaciół, a obok nich kilka innych silnych źródeł energii. Nic jednak nie wskazywało na walkę.
Wyskoczyłam z zarośli, krzycząc:
-Znalazłam was!
Swoją osobą wywołałam spore zamieszanie. Przyjaciele otoczyli mnie, upewniając się, że jestem cała i zdrowa. Ale jakoś nie potrafiłam się skupić na tym, co mówią. Obejrzałam się w stronę, gdzie spodziewałam się zobaczyć Sesshomaru, ale nigdzie go nie było. Nie wyczuwałam też jego energii. Westchnęłam cicho. Mogłam pozwolić mu odejść. W ciągu tamtych kilku dni przekonałam się, że Rin będzie bezpieczna, więc zadanie wykonane.
-Hanae, za kim się tak oglądasz? - spytała Viina.
-To nic takiego - odpowiedziałam. - To gdzie biały wąż?
-Tutaj, ale to nie ten - oznajmił Ban. - Ten to jakaś miniaturka.
-A cóż to za barwne postaci? - spytałam spoglądając w stronę grupki youkai.
-Oni też szukają białego węża.
-Jestem Sakurai Hanae - oznajmiłam, oficjalnie zwracając się do demonów. - Jestem kapitanem czwartego składu Gotei. Naszym zadaniem jest odnaleźć białego węża, który wraz z Berith zaatakował Świat Dusz, z którego pochodzimy. Po mojej prawej stoi Kuchiki Toshio, mój zastępca, a ten obok niego to Ban. Zaś duet po mojej lewej to Viina i Yato.
-Jestem Tomoe - odezwał się chłopak o długich, srebrnych włosach.
-Co się wytegowujesz przed szerrrreg, lisie? - zawarczała niebiesko-włosa dziewczyna. - Jestem Ivrel, a ta obok to Trrris.
-Tenebris - poprawiła ją tamta. - Tris tylko dla przyjaciół - prychnęła.
-A ten czerrrrwony łeb to Akurrra-oh. No i ten ostatni to biały wąż, Mizuki.
-Biały wąż? - zaciekawiłam się. - To faktycznie nie ten, którego szukamy.
-Prawdopodobnie szukacie mojego ojca, Mushanokoji. Jednak on zmarł kilka lat temu.
-Bingo! - krzyknęłam. - Czyli trop był dobry - stwierdziłam, chociaż taki rozwój sytuacji nie był nam na rękę. - Wąż, który nas zaatakował, bez wątpienia był martwy, jego ciało kontrolowała nieśmiertelna istota, Berith.
-Nieśmiertelna, której lepiej nigdy nie spotkać - zaśmiał się Akura-oh, spoglądając na Tenebris. - Czyżby to o nią chodziło?
-Wiecie coś?
-My nie, ale wygląda na to, że Tenebris coś wie - odparł.
-No, mów Trrrris. Mów.
Tamta, westchnąwszy ciężko, oznajmiła:
-Chyba nie mam innego wyjścia, co?


Part 4:  Story of the past.

Naprawdę nie miałam ochoty wracać do przeszłości, przypominać sobie tego wszystkiego, ani nawet o tym myśleć. Tym bardziej też nie podobało mi się, że mam komukolwiek o opowiadać, tym bardziej, tak ogromnej rzeszy youkai i innych istot. W dodatku mi obcych lub złośliwych jak Akura-oh. Jaśnista mnie brała na myśl, że ten diabeł dostanie to, czego chciał. Ale nie było odwrotu. To wszystko zaszło za daleko.
Wyparłam to wszystko z pamięci. Zakopałam w najciemniejszych głębinach swojego umysłu, długie lata trwało nim udało mi się jakoś z tym wszystkim pogodzić. Ale w końcu zdołałam się zdystansować. Nie mówiłam o przeszłości i nie myślałam. Wmówiłam sobie, że to nie ma znaczenia. Nie wydarzenia. Powiedziałam sobie, że warto pamiętać tylko bliskich, a nie to jaki spotkał ich los, a teraz...
Ale najbardziej się bałam, że powrócą koszmary i to straszne poczucie winy znów będzie mnie trawić od środka. Bałam się, jak niczego w tym życiu, bo przecież strach był wpisany w moją egzystencję, ale poczucie winy było najgorsze ze wszystkich uczuć.
-No Trrris? - usłyszałam głos Ivrel.
-Daj jej zebrać myśli - skarcił ją Tomoe.
-Brrronisz jej? Ukrrrywała przed nami prawdę.
-Ale jesteś jej przyjaciółką, nie?
-Bracie, czyżbyś solidaryzował z Tenebris? Nie chcesz poznać prawdy?
-Nie interesuje mnie zbytnio jej historia. To ty chcesz ją poznać, Akura-oh.
-To chyba jakieś bolesne wspomnienia - wyszeptała blond shinigami.
-Viina - skarciła ją ich kapitan.
-Cisza - warknęłam. - Zamknijcie się wreszcie, jeśli chcecie usłyszeć, co wiem o Berith.
-To mów.
Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać:
-Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, żyłam wraz ze swoim klanem w niewielkiej osadzie na pustkowiu. Nie mieliśmy styczności z ludźmi, nikt się tam nie zapuszczał, więc i nikomu nie zawadzaliśmy. Na tym polegało nasze życie, by nie wszczynać walk i wojen. Nie potrzebowaliśmy konfliktów. Cieszyliśmy się każdym dniem.
Tamtego ranka rodzice zabrali mnie znowu na polowanie, miałam się nauczyć walczyć... Nie. Miałam się nauczyć bronić i przeżyć, polować na zwierzęta, korzystać z tego, w co obfitowała natura i żyć z nią w zgodzie. Uczyłam się słuchać tak, by słyszeć, patrzeć tak, by widzieć, uczyłam się czuć ten świat, który mnie otacza.
Wracając znaleźliśmy dziewczynę, mniej więcej w moim wieku. Miała długie włosy, platynowy blond, wtedy całkiem spłowiały i brudny od ziemi. Leżała na pustkowi w kałuży własnej krwi. Umierała, przynajmniej wtedy tak nam się wydawało.
Trzeba było ją tam zostawić na pastwę losu. Może jakimś cudem, by umarła. Ile cierpienia oszczędziłoby to nam, jak i wielu innych istotom, ale skąd mogliśmy wiedzieć. Może to było przeznaczenie. Może tak musiało się stać. Może, jeśli nie my, uratowałby ją ktoś inny. Bestie jej pokroju zawsze mają to cholerne szczęście.
Nie wiadomo, czy już wtedy była nieśmiertelna, czy zyskała to dopiero później. Była dzieckiem... Tak jak ja. Serce się krajało. Nie musiałam długo prosić rodziców, żeby zgodzili się ją zabrać do wioski. Opatrzyliśmy jej rany i otoczyliśmy opieką. Cudem, ale wyszła z tego.
Zanim całkowicie wyzdrowiała byłyśmy już najlepszymi przyjaciółkami. Przesiadywałam z nią całymi dniami, rozmawiając i grając w gry. Mój klan też ją zaakceptował. Była miła, uśmiechnięta. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co jej się przytrafiło. Twierdziła, że nic nie pamięta. Ale może to też było kłamstwem, jak wszystko inne.
W sumie spędziła z nami jakieś cztery lata. Nauczyliśmy ją polować, nauczyliśmy ją naszego stylu życia. Klan chciał jedynie spokoju. Chociażby ze względu na specyficzną moc, nie lubiliśmy konfliktu. Strach to miecz obusieczny. Rani równomiernie obie strony. Stąd właśnie nasza izolacja. Berith fascynowała się naszymi zdolnościami, które jednak odrobinę się od siebie różniły, w zależności od jednostki.
W końcu zakończyłyśmy naukę. Byłyśmy pełnoprawnymi członkiniami klanu. Już nie chronili nas moi rodzice. Tak samo jak wszyscy miałyśmy swoje obowiązki, więc zdarzało się, że nie miałyśmy dla siebie tyle czasu. Już nie byłyśmy nierozłączne. Może wtedy coś zaczęło się dziać, a może była taka od początku. Nie wiem, może gdybym wtedy była ostrożniejsza, zauważyłabym, że coś się święci.
Wybrałam się na polowanie ze swoją grupą, ale oni wrócili do osady szybciej. Ja chciałam jeszcze pokręcić się po okolicy. Miałam złe przeczucie, więc wolałam to sprawdzić, nie niepokojąc pozostałych. Przez myśl mi nie przeszło, że zło czaiło się w naszej osadzie. I sama je do niej wpuściłam.
Gdy wróciłam do domu, wszystko spływało krwią. Czułam ją już z daleka, więc biegłam ile sił w nogach, nie mogąc uwierzyć, że coś przegapiłam. Nie oszczędziła nikogo. Ciała były zmasakrowane, o ile nie zamienione w mokre plamy. Nawet dla mnie był to widok nie do zniesienia. Upadłam i zwymiotowałam. Zupełnie nie mogłam się pozbierać.
Stała za mną. Wiem to. Stała za mną i patrzyła, jak moja dusza rozpada się na kawałki. Nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to ona. Znajoma energia i znajomy śmiech. Stała, przyglądając mi się i chichotała radośnie, tak jak miała to w zwyczaju podczas naszych pogaduszek i codziennych zabaw. Zamknęłam oczy. Czekałam aż zada cios, ale nigdy nie nadszedł.
Nie wiedziałam, czy zrobiła to z powodu jakiegoś sentymentu, czy może dla zabawy, ale zostawiła mnie przy życiu i odeszła. Miałam ochotę umrzeć. Leżałam tam przez kilka dni, nie mając motywacji ani siły. Czekałam, aż i mnie śmierć zabierze ze sobą. Jak na złość... Nie nadeszła.
Nie pozostało mi nic innego, jak odejść. Nie mogłam nawet pochować członków mojego klanu. Toteż podpaliłam wioskę. Spłonęła doszczętnie. Na kamieniu przed wioską wyryłam datę i wszystkie imiona, by uczcić pamięć zmarłych. Nękana koszmarami odeszłam stamtąd.
Snułam się żywa, a jednak martwa. W końcu dotarłam do jaskini nad jeziorem. Okolica była piękna. Tam też się ukryłam. W grocie, z widokiem na przepiękną dolinę. I żyłam tam tak dwa lata, a może nawet trzy, próbując pozbierać się po tej tragedii. Aż w końcu pewnego dnia zjawił się tam młody wilk, imieniem Kouga. Z tego, co powiedział, wynikało, że spotkał go podobny los, co mnie. Tylko, że on uznał, iż ja zabiłam jego klan.
Młody, głupi Kouga. Słaby wilczek... Ale po nim pojawił się ktoś jeszcze. To była właśnie Ivrel. I od tamtego dnia w mojej jaskini zrobiło się weselej. Potem znalazłyśmy wiele youkai, którym pomagałyśmy wrócić do zdrowia lub użyczałyśmy schronienia. I tak żyłyśmy spokojnie, aż do dnia, w którym znów poczułam tą energię. Bez wątpienia należącą do Berith. Równe trzy tygodnie temu.
-Wtedy nastąpił atak na Soul Society, a Król Dusz odesłał ją do świata ludzi. To pewnie wtedy - odezwała się Hanae.
-Możliwe.
-Tak jak podejrzewałem - stwierdził tryumfalnie Akura-oh. - Czyli od początku wszystko wiedziałaś.
-Zadowolony? - spytałam.
-Nie zupełnie. Teraz chciałbym ją jeszcze spotkać. Mówiłaś, że jest nieśmiertelna.
-Nieśmiertelna? - zaciekawił się Ban.
-Tak samo jak Akura-oh - przyznałam. - Wiem, to nie częste zjawisko.
-Nasz Ban też jest nieśmiertelny i nikt nie wie czemu.
-Nieśmiertelne istoty to wybryk natury - mruknęłam. - Nigdy nie powinny były się narodzić 

4 komentarze:

  1. Proszę, co za niecodzienne spotkanie. Do tego prawda wyszła na jaw. W końcu. Teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa, co z tego będzie.
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny rozdział! Mnóstwo weny życzę i więcej takich ! Pozdrawiam i serdecznie zapraszam do siebie <3
    http://hope-wolf.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  3. MOJ BOZE CO ZA MEETING.
    NIE NO. MUSZE OCHLONAC KURWA.
    CZY TERAZ WRESZCIE ZACZNIE SIE LISIA ORGIA?
    NO TRIS PROSZE. JUZ WSZYSCY SA RAZEM W KUPIE NO.
    OK WROCE POZNIEJ.
    OMG.
    OMGOMGOMG.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz to na co czekałaś, a Ty jeszcze jakieś orgie chcesz kuźwa. Dostałaś Tomoe nadprogramowo z Iv, bo tego nie było w planie, a jeszcze marudzisz no...

      Usuń